niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział 11 cz.I

Rose

                A więc zajęliśmy się czynnością tak banalną jak szukanie koszuli. Efekty były przerażające. I to nie dla tego, że nic nie znaleźliśmy. Wręcz przeciwnie.  Na samym dnie szafy leżało ogromnie pudło. Gdy je otworzyliśmy naszym oczom ukazały się koszule. Dymitr tylko się uśmiechnął i już sięgał po jedną z nich. Odepchnęłam jego rękę na co prychnął zirytowany.
-No co?-spytał się.
-To będzie zbrodnia przeciwko modzie. Ba nie modzie, a całej epoce! Może tam w Europie coś takiego nosicie, ale jesteśmy w Stanach. Tu nie ma miejsca na coś takiego!- czując się jakbym zbawiała ludzkość wrzuciłam to koszulopodobne coś do kominka.
                Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby poszedł pół nago, ale się uparł. Jednak na coś takiego nie mogłam pozwolić! "Koszula"  miała bufiaste rękawy i... o zgrozo, żabot! Tego się chyba nawet w średniowieczu nie nosiło.
-Była ładna...-wybąkał mój ukochany.
-Ładna?!-gotowałam się ze wzburzenia.- Mamy XXI wiek, a ty nie grasz w "Piratach z Karaibów"! Sam Jack Sparrow by się tego nie powstydził! Ale na Boga ty idziesz na konferencję, a nie na odzyskanie Czarnej Perły! Cały Dwór tam będzie a ty się ustroisz w coś dzięki czemu będziesz w centym zainteresowania i to nie w dobrym znaczeniu tego słowa!
                  Chyba moja przemowa go przekonała.
-Jedziemy do sklepu!-zadecydowałam.-Mamy jeszcze trochę czasu.\
                  Zgodził się bez słowa. Już po chwili siedzieliśmy w samochodzie w drodze do najbliższego sklepu odzieżowego. Zaczynałam się czuć jak w starym dobrym małżeństwie. Jezus, Maria! Jeszcze tego brakuję! Żeby z  młodej, żwawej Rose Hathaway zrobiła się narzekająca, zgryźliwa, młoda, panna w związku! 
                                                                               ***